SŁOWO  NA  NIEDZIELĘ   


7 grudnia 2025 – II Niedziela Adwentu








Nawracajcie się, bo bliskie jest królestwo niebieskie.





Wiara bez uczynków jest martwa sama w sobie. Nawrócenie bez owocu nawrócenia nic nie znaczy. Każde drzewo, które nie wydaje dobrego owocu, będzie wycięte i wrzucone w ogień. Jezus wybrał nas, abyśmy szli i przynosili owoc trwały i obfity. On chrzci nas w Duchu Świętym i w ogniu, abyśmy obumarli dla siebie i żyli dla Niego. Kto żyje tylko dla siebie, będzie spalony w ogniu nieugaszonym.
 


Komentarz do pierwszego czytania

Święty Hieronim, jeden z wielkich Ojców Kościoła Zachodniego, tłumacz Pisma Świętego z języków oryginalnych na łacinę (autor Wulgaty), nazywał proroka Izajasza „ewangelistą Starego Testamentu”. Choć dzisiejsze proroctwo z tak zwanej „Księgi Emmanuela”, a więc zbioru proroctw dotyczących nadejścia Mesjasza, „Boga-z-nami”, powstało około 750 lat przed narodzeniem Jezusa Chrystusa, to zarówno ten fragment, jak i cała Księga Izajasza w wielu momentach przypomina dziennikarską kronikę – natchniony autor (lub autorzy) mówi tak, jakby na własne oczy widział Tego, który ma nadejść.

Izajasz zapowiada, że Mesjasz będzie pochodził „z pnia Jessego”, a więc z rodu ojca króla Dawida. Zwróćmy uwagę, że właśnie dlatego Jessego spotykamy w pieśniach adwentowych i maryjnych. Choć Dawid był największym i najbardziej wychwalanym królem przez Izraelitów, nie był wolny od poważnych błędów i nadużyć, a już u schyłku życia jego syna, Salomona, kraj uległ trwałemu podziałowi i doświadczał poważnego kryzysu. To jednak ciekawe, że ów oczekiwany potomek pojawi się, wyrastając jak „różdżka” (gałązka, odrośl) z pnia Jessego – a więc w ubóstwie, pokorze, słabości, zupełnie inaczej, niż wielcy królowie i wodzowie starożytności. Choć miesiąc jest zimowy, wiemy, jak czujnego oka wymaga dostrzeżenie małego, nowego pędu albo odrośli na drzewku w przydomowym ogródku czy w pobliskim parku, kiedy nadchodzi wiosna.

Choć przyjdzie w pokorze, delikatnie, to spocznie na Mesjaszu w całej obfitości Duch Pana – bez trudu rozpoznajemy w przywołanych przymiotach dary Ducha Świętego (powtórzona w tym fragmencie „bojaźń Boża” w Septuagincie jest „pobożnością” i „bojaźnią Bożą”, i tak Tradycja Kościoła uczy nas o 7 darach Ducha, a więc o pełni). Mesjasz, pełen Bożego Ducha, wprowadzi na ziemi pokój mesjański – takhi, o którym ludziom, targanym wojnami (wtedy i dzisiaj) mogłoby się tylko śnić. Przyjście Chrystusa zawsze przynosi pokój, jakiego świat dać nie może.

Jak bardziej otworzyć się na działanie Ducha Świętego, na poznawanie prawdy o nas samych? Adwent to uprzywilejowany czas słuchania słowa Bożego. Ci, którzy dzielnie uczestniczą w codziennych roratach, skoro świt zostają nakarmieni obficie specjalnie przygotowanymi przez Kościół czytaniami. Uważnie słuchając czytań w adwentowe dni, i poświęcając czas na osobiste ich rozważenie w ciszy, możemy na nowo poznać, kim jest Ten, który Przychodzi – przychodzi w święta swojego Narodzenia, kiedyś na końcu czasów, ale także przychodzi do mnie - teraz, dzisiaj, tu, gdzie jestem, ale bardzo delikatnie – jak mała, powoli kwitnąca gałązka.

 

Komentarz do drugiego czytania

Cały List do Rzymian to długa katecheza świętego Pawła o tym, czym jest dar zbawienia, który przynosi ludziom Jezus Chrystus, i w którym nasz udział zaczyna się przez chrzest święty. Jest jednak cały czas przed każdym z nas droga do przejścia, aby coraz pełniej, bardziej otwartym sercem, uczestniczyć w usprawiedliwieniu – a więc uwolnieniu nas od grzechu i jego skutków. To droga codzienna i często bardzo mozolna. Boża pedagogia to nie prowadzenie nas przez spektakularne, emocjonalne zrywy, ale droga codziennej, wiernej, cierpliwej modlitwy i współpracy z łaską Bożą. Aby nie ulec zniechęceniu i nie stracić nadziei na ostateczne zbawienie, Pan Bóg zostawił nam poprzez Kościół swoje Słowo, obecne w Piśmie Świętym. Pisma niosą „cierpliwość i pociechę”, i przez to podtrzymują naszą nadzieję. Dlatego w Adwencie to właśnie ja muszę więcej czasu spędzać ze Słowem, aby w Nim spotkać Przychodzącego do mnie Pana.

„Przygarniajcie siebie nawzajem, bo i Chrystus przygarnął was – ku chwale Boga”. Syn Boży stał się człowiekiem, a więc Bóg wszedł z całą miłością w naszą ludzką rzeczywistość. Przyjął ludzkie ciało z jego ograniczeniami, wziął na siebie skutki naszych grzechów, sam będąc bez grzechu, przeżywał nawet te same pokusy, ale całkowicie oddany Ojcu wyszedł z nich zwycięsko. Skoro Jezus przez tajemnicę Wcielenia przyjmuje mnie, to i ja mam w pewien sposób, naśladując Jego, przyjąć tę rzeczywistość, która mnie otacza (począwszy od pokornej akceptacji samego siebie, a to bez Jego miłości niemożliwe) i stać się jak On – nie przyjmując mentalności świata, być zaczynem Królestwa, żywym członkiem Kościoła. Tak żyli święci – Carlo Acutis, który zamiast udostępniania głupot ewangelizował Internet, Jan Paweł II, który pośród szalejącej rewolucji seksualnej głosił prawdę o sakramentalności ciała i pięknie miłości małżeńskiej, bł. Stefan Wincenty Frelichowski, który w otchłani obozu koncentracyjnego był duchowym i ludzkim oparciem dla młodych i starych, narażonych na moralne zepsucie i utratę wiary.

 

Komentarz do Ewangelii

Nawrócenie to nie jest coś opcjonalnego dla nas, chrześcijan, jakaś pobożniejsza droga życia. To absolutna konieczność. Ciągle jest przed nami jakiś kolejny, choćby mały, etap nawrócenia. Duch Święty pokazuje nam nieraz z zaskoczenia, jak bardzo nasze serce jest jeszcze dalekie od upodobnienia się do Serca Jezusa.

Głównym bohaterem dzisiejszej Ewangelii jest Jan Chrzciciel – ostatni z proroków Starego Testamentu, który miał misję i przywilej bezpośredniego wskazania na Mesjasza.

Surowość Jana i powaga jego słów wydaje się daleka od poprawności politycznej i szacunku do każdego bez względu na jego wybory. Ale życie w Kościele to nie przymrużenie oka na zło we własnym życiu, żartobliwe i lekkomyślne podejście do kwestii grzechu i pokuty. Żeby zrozumieć i przyjąć mocne słowa Jana, potrzebujemy w Adwencie osobistej pustyni – choć trochę dłuższej modlitwy osobistej, wyrzeczeń, jakiegoś rodzaju postu i jałmużny.

Spotkamy w tym Adwencie takich jak Jan Chrzciciel – w naszych parafiach odbywają się rekolekcje, przyjeżdżają spowiednicy; słuchamy głosicieli Słowa w Internecie. Ich słowa są nieraz surowe i mocne, ale po to, by ociosać nasze serce z pychy i zamknięcia na łaskę. Po to, by mógł w nas naprawdę narodzić się na nowo sam Chrystus, Baranek Boży, który gładzi grzech świata. Mój grzech.


„Wydajcie owoc!”

Jan przygotowuje przyjście Jezusa, powtarzając znany motyw, który podjęty zostanie przez samego Jezusa, a także przez pierwszych posłanych z misją uczniów.

Wszystko tu zostaje powiedziane. Dobra Nowina: poprzez Jezusa, życie z Bogiem będzie odtąd w zasięgu ręki. I w jaki sposób należy odpowiedzieć na tę wieść: nawrócić się, odmienić swoje życie, zwrócić je bardziej ku Bogu.

Słowa wezwania są bezwzględne: „Plemię żmijowe!... Już siekiera przygotowana jest do ścięcia złego drzewa... Wiejadło oddzieli plewy, które zostaną wrzucone w ogień”.

Jezus też niekiedy okaże surowość, zwykle jednak będzie tak łagodny i dobry, że zdumieje to Jana Chrzciciela, który z więzienia pośle pytanie: „Czy Ty jesteś Tym, który ma przyjść?”. Nam także, podczas tych rozważań, nieraz przyjdzie oczyszczać swoje wyobrażenia o Jezusie. Myśleliśmy, że jest łagodny, a oto budzi w nas trwogę; spodziewaliśmy się, że potępi, a oto przebacza; przynosimy mu nasze troski, a On mówi: „Poganin!”.

Czy jednak trzeba było, aby Jego przyjście zapowiadano aż z taką agresywnością? „Żmije! Jeśli naprawdę chcecie się nawrócić, pokażcie to! I nie opowiadajcie nam, że Abrahama macie za ojca. Z tych kamieni może Bóg wzbudzić dzieci Abrahamowi!”.

Potrzeba było wtedy tego gwałtownego przebudzenia i również dziś liturgia posługuje się tymi samymi słowami, aby porwać nas w czas Adwentu. Samo „nawróćcie się” nigdy nie wystarcza. Surowość Jana Chrzciciela jest mądra, gdyż dodaje on: śpieszcie się! Jeśli jest jakaś sprawa, która nie może czekać, to jest nią właśnie nawrócenie. Tutaj mówienie „jutro” oznacza to samo co „nigdy” – wiemy o tym aż nadto. Dlatego dobrze się dzieje, że każdego roku przynaglani jesteśmy, aby się nawrócić, aby nawrócić się jeszcze raz: „Już siekiera jest przyłożona... Ten, który przyjdzie, ma wiejadło w ręku”.

Nawrócić się, to nie tylko odczuć wspaniały poryw, zacząć czytać piękne książki, czynić postanowienia. Potrzebne jest to i jeszcze coś więcej. „Wydaj owoc”, mówi bezlitosny głos, pokaż, że twoje nawrócenie to nie są jedynie słowa na wiatr.

Jeśli wiara nie przenika naszego życia, jesteśmy drzewem nie wydającym owocu. Teraz także, poprzez nasze rozważania, będziemy starali się wzrastać w wierze, ale byłaby to kolejna strata czasu, gdybyśmy wiedząc, czego Jezus od nas oczekuje, zadowolili się samą przyjemnością czytania. Ogromne niebezpieczeństwo takiego zagłębiania się w Ewangelii tkwi właśnie w jej uroku. Jakież to cudowne coraz lepiej poznawać Jezusa i odkrywać piękno Jego posłania. O Panie, Panie!

– Nie – będzie powtarzał nam Jezus – „nie wystarczą słowa, potrzebne są czyny”. „Królestwo Boże będzie dane narodowi, który wyda jego owoce”.

Czyny! Bez nich nic nie jest pewne. Jan Chrzciciel kpił z tych Żydów, którzy sądzili, że są zbawieni ze względu na samą tylko przynależność do narodu wybranego. Mógłby kpić także z nas. Wydaje nam się, że wszystko już zrobiliśmy chodząc na Mszę świętą, akceptując Credo i papieża, wrzucając do koszyka swoją dziesięcinę. Świetnie – ale doskonale czujemy, że prawdziwe nawrócenie serca jest czymś całkiem innym.

Jezus chce, żebyśmy kochali tak jak On! To właśnie znaczy nawrócić się – a zresztą sami tego gorąco pragniemy. Tylko że czujemy, mniej lub bardziej wyraźnie, że stoimy wobec rzeczy niemożliwej. A to oznacza, że słuchamy tylko połowy wezwania: „Nawróćcie się”. Powiedziane jest bowiem, że jest to dla nas możliwe, „bo bliskie jest Królestwo niebieskie”. Bóg wyciąga do nas rękę. Dobra Nowina to ta wyciągnięta do nas ręka Boga.

André Seve


Szczypta surowości

Ewangelista Mateusz rzuca dzisiaj jasne światło na postać Jana Chrzciciela – postać tajemniczą, niepokojącą, ale jednocześnie fascynującą. Jego drogi były nieszablonowe, jego nauczanie – naznaczone gwałtowną żarliwością i może dlatego ludzie tak licznie schodzili się do niego. Janowy styl życia skupia całą uwagę na oczekiwaniu Tego, który ma przyjść. I nie ma tu mowy o jakichś kiepskich kompromisach. W tym, co mówi i w tym, jak postępuje, Jan jest jednoznaczny, jest cały głosem obwieszczającym nadejście Tego, który ma w ręku wiejadło.

Symboliczny obraz ze świata rolników może być rozumiany w różny sposób. Jeżeli chcemy zaaplikować to słowo do naszego życia, obraz oczyszczania plonu za pomocą wiejadła może być odniesiony do tego, co człowiek nagromadził w swej duszy poprzez własne wybory: jest tam sporo wartościowej „pszenicy”, ale są też pozbawione znaczenia plewy, które zapychają duchowe wnętrze. Wiejadło pozwala oddzielić jedno od drugiego, by pozostało tylko to, co jest naprawdę cenne.

Jedną z cnót człowieka wierzącego, którą by można nazwać „cnotą adwentową”, jest szczypta surowości wobec własnych zachcianek i słabości. „Szczypta” – bo nie chodzi o jakąś autoagresję, o sztuczne pomniejszanie swoich zdolności i zasług, o przesadną podejrzliwość wobec własnych pragnień czy też o potępianie każdej przyjemności. Istnieje jednak granica, za którą zbytnie pobłażanie sobie zaczyna przejmować władzę nad człowiekiem. Wtedy w spotkaniu z trudnościami w życiu duchowym jesteśmy ospali i czujemy się bezradni, chociaż jednocześnie potrafimy zainwestować wiele trudu w coś, co daje nam wymierne korzyści, przyjemność lub przynosi poklask otoczenia.

Nikt nie doświadczy rozwoju swojego życia duchowego, kto nie potrafi stawiać sobie wymagań, wyznaczać sobie ambitnych duchowych celów, kto nie jest gotów zmagać się z powracającą jak bumerang tendencją do „równania w dół”, do bylejakości. Postawa Jana jest dla nas napomnieniem, aby miejsce kapitulacji zajęło w nas waleczne zdecydowanie.

Ks. Marian Machinek MSF

 

Nosił odzienie z sierści wielbłądziej

Zewsząd docierają do nas informacje, że żyjemy w świecie, w którym tzw. tolerancja uznawana jest za najwyższą wartość. W praktyce często nie chodzi jednak o tolerancję, a jedynie o akceptację dla czegoś, co powszechnie uznawane jest za złe.

Jakiś czas temu w jednej z gazet ukazał się artykuł o znaczeniu mody i sposobu ubierania się w życiu człowieka. Wbrew temu, co zazwyczaj myślimy o modnym ubiorze, że jest on czymś, co kogoś wyróżnia i świadczy, iż jest na topie – autor zwraca uwagę na ujednolicenie, które przychodzi wraz z modą. To właśnie moda, a więc zunifikowany sposób ubierania się, może świadczyć o bezbarwności człowieka i słabości jego charakteru. Strój w jakimś stopniu określa dziś styl życia. Mówi, kim jest dana osoba, jaki nurt myślenia reprezentuje, z jakimi postawami się identyfikuje.

Pośród ludzi młodych jest duża grupa, pewnie większość, która po prostu nosi to, co noszą inni, słucha takiej muzyki, jakiej słuchają inni i – to też element przynależności do grupy – używa komórki określonej marki. To właśnie w takich przypadkach moda na strój, muzykę czy komórkę nie jest już wyróżnikiem osoby, ale staje się zasłoną dymną. Wielu, nie zdając sobie z tego sprawy, chętnie ubiera się jak inni, bo w ten sposób można się ukryć, znaleźć się w większej grupie, która daje schronienie, pozwala identyfikować się oraz z łatwością rozpoznać, kto jest „swój”. Jest w tym także możliwość, by się uchronić przed koniecznością wyrażania własnego zdania; okazja, by się podczepić pod zdanie innych, a tym samym nie ponosić za nie pełnej odpowiedzialności.

Jan Chrzciciel staje przed nami w odzieniu z sierści wielbłądziej. Ubiór i pożywienie, o którym mówi nam ewangelista, są jego znakiem rozpoznawczym. Dla niektórych jest może dziwakiem, który ubarwia krajobraz codziennego życia. Dla innych staje się natomiast punktem odniesienia. Od razu odkrywają, że w taki właśnie sposób daje się rozpoznać ten, który nie mówi w swoim imieniu. Jan nie stara się nikomu przypodobać, nikogo nie przyciąga do siebie. On po prostu przygotowuje drogę Temu, który jest większy.

Warto spoglądać na Jana Chrzciciela i uczyć się od niego, co to znaczy iść drogą Bożą. Jak odważnie się do niej przyznawać... I to nie tylko w słowach, ale także poprzez sposób życia, a nawet sam ubiór.

Dariusz Madejczyk

 

Adwentowa pustynia

Jan Chrzciciel utożsamił się całkowicie z życiem i misją Jezusa. Ewangelista Mateusz odnosi do niego słowa Izajasza, nazywając go głosem wołającego na pustyni. Jest to głos inny, szczególny, niezwykły, bo wzywa do prostowania ścieżek Panu. I jest to głos skuteczny. Do Jana przychodziły tłumy ludzi, prosząc o chrzest i pytając: cóż mamy czynić?

Co takiego szczególnego w Janie przyciągało ludzi? Jan prowadził surowy, ascetyczny, wręcz szorstki tryb życia. Żył poza cywilizacją i kulturą, jak Beduini, na pustyni, nosił odzienie z sierści wielbłądziej i pas skórzany około bioder, a jego pokarmem była szarańcza i miód leśny. Nie dbał o wygodę i lekkie życie. Był przeciwieństwem Heroda żyjącego w pałacach.

Prostota i autentyzm życia znalazły wyraz w nauczaniu. Jan głosi słowo w sposób surowy. Nie liczy się z wrażliwością odbiorców. Wobec szanowanych w społeczeństwie faryzeuszy jest ostry, wręcz napastliwy. Jan nie zabiega o niczyją sympatię. Mówi to, co czuje. W swoich wystąpieniach nie czuje się od nikogo zależny. Jest wolny wewnętrznie.

Jan jest człowiekiem głębokiej pokory. Nie skupia uwagi na sobie, nie chce być podziwiany, nie wywołuje sensacji, nie interesuje go wielkość, nie dąży do sukcesu, prestiżu. Swoją misję rozumie jako „umniejszanie”. Wskazuje Jezusa i umniejsza się, aby On mógł wzrastać. Nie przesłania Jezusa sobą, ale schodzi na bok, by zrobić miejsce Innemu. Stwierdza pokornie, że za Nim idzie Mocniejszy, któremu nie jest godny nosić sandałów. Pokora Jana jest jego wielkością. Jest on głęboko świadomy swojego miejsca i swojej misji w życiu.

Postawa i życie Jana mogą być bodźcem do refleksji nad naszym przeżywaniem Adwentu. Jesteśmy nieustannie bombardowani przez „głosy świata”: reklamy, zysku, sukcesu, sprytu, kalkulacji, komfortu, przyjemności, politycznych haseł... Aby nie zagubić się w ich bełkocie, musimy jak Jan, odsunąć się na pustynię, a to oznacza oderwać się od codziennej rzeczywistości, zabiegania, niepokoju, nabrać dystansu do codziennych zmartwień, lęków...

Aby dzielić się dobrem duchowym z innym trzeba być samemu napełnionym Bogiem, a nie jest to możliwe bez ciszy, modlitwy, kontemplacji Boga w samotności.

„Pustynia w Adwencie” jest potrzebna, aby uczyć się żyć i mówić „innym głosem”; głosem Ewangelii, miłosierdzia i miłości. Jest potrzebna, aby „wydać owoce godne nawrócenia”, to znaczy „zmienić myślenie, mentalność”. Przede wszystkim trzeba „nawrócić myśli”, czyli uwolnić je od rozproszenia, od nadmiernej troski o siebie i o własne interesy, a skierować ku Bogu.

„Pustynia w Adwencie” jest potrzeba również, aby uczyć się pokory. Bez niej nie ma autentycznego i głębokiego życia duchowego. Jest raczej pycha, zarozumiałość, arogancja, poniżanie innych, dążenie do sukcesu po trupach albo „fałszywa pokora”, kompleksy i niezdrowe poniżanie siebie.

Jakich „głosów” słucham w codzienności? Jakim „głosem” jestem ja? Jakie miejsce w tym Adwencie będzie moją „pustynią”? Co w moim myśleniu wymaga zmiany? Jaki jest owoc mojego nawrócenia? Czego jeszcze nie akceptuję w moim życiu? A czego nie doceniam?

Stanisław Biel SJ


MYŚL  TYGODNIA

Bądźmy posłuszni Bogu, żyjmy miłością na co dzień, aby Jego królestwo mogło rozwijać się w naszych sercach i w naszych rodzinach.