SŁOWO  NA  NIEDZIELĘ   


22 czerwca 2024 – XII Niedziela Zwykła






Jeśli kto chce iść za Mną,
niech się zaprze samego siebie,
niech co dnia weźmie swój krzyż
i niech Mnie naśladuje.





Pytając: „A wy za kogo Mnie uważacie?”, Jezus nie oczekuje dziś od nas formułek, ale refleksji, na ile rzeczywiście On jest dla nas ważny. Czy moja więź z Nim jest na tyle mocna, że potrafię nad Nim zapłakać jak nad własnym dzieckiem, zatęsknić za Nim całym sobą? Czy ze względu na Niego potrafię pozbyć się uprzedzeń wobec drugiego człowieka, wierząc, że wszyscy jesteśmy braćmi i siostrami? Eucharystia, którą rozpoczynamy, daje nam kolejną szansę przejścia od teorii do doświadczenia, do wiary, do gotowości zaparcia się siebie.


Komentarz do pierwszego czytania

Eufemistycznie mówiąc, problematyczny jest pierwszy werset czytania z proroka Zachariasza.

Dla chrześcijanina – ponieważ trzeba spróbować się utożsamić z domem Dawida i z mieszkańcami Jerozolimy. A nie jest to takie łatwe, skoro Stary Testament ekskluzywistycznie podkreśla kilka wersetów dalej: „wytryśnie źródło, dostępne dla domu Dawida i dla mieszkańców Jeruzalem, na obmycia grzechu i zmazy”.

Dla Żyda – ponieważ niełatwo jest słuchać słów, które zapowiadają płacz. Choć czytany w liturgii fragment Zachariasza jest częścią mowy Pana o ocaleniu Jerozolimy i nawróceniu ludu, to jest, dosłownie, pełen łez.

Dla tłumacza Biblii – ponieważ jeśli chcemy tłumaczenia dosłownego, należałoby przetłumaczyć jeden z hebrajskich sufiksów osobowych nieco inaczej, a przez to w jakiś sposób niezrozumiale: „będą patrzeć na mnie, którego przebodli. Będą lamentować nad nim, jak lamentuje się nad jedynakiem”. Najpierw „na mnie” potem „na niego” – czyżby starotestamentowy autor pogubił się w formach osobowych?

Na szczęście mamy św. Pawła, który już zaraz doda: „nie ma już Żyda ani Greka, nie ma mężczyzny ani kobiety”.

Na szczęście usłyszymy, że „błogosławieni, którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszeni”.

Na szczęście Nowy Testament nam powie, że Jezus jest Bogiem. A wtedy mesjański charakter naszego fragmentu Zachariasza wyjaśni nam pozorne nieścisłości.

 

Komentarz do drugiego czytania

Niektórzy egzegeci widzą we fragmencie: „Nie ma już Żyda ani poganina…” formułę chrzcielną. Po pierwsze znajdujemy tutaj bezpośrednie odniesienie do bycia ochrzczonym. Po drugie niemal te same słowa pojawiają się również w innych listach św. Pawła. Ale właśnie to „niemal” sprawia, że nasze ucho zahacza o różnicę i się dziwi: „nie ma już mężczyzny ani kobiety” – te słowa nie pojawią się ani w 1 Liście do Koryntian ani w Liście do Kolosan.

Cóż zatem powiemy? Czy św. Paweł pisał o niebinarności zanim to było modne? Czy wskazuje na płeć kulturową przekraczającą nasze biologiczne uwarunkowania? Nie, to byłaby wielce nierzetelna egzegeza tego fragmentu.

Rzetelne jest natomiast Pawłowe wskazanie na to, że godność chrześcijanina nie zależy od statusu społecznego, od urodzenia, od narodowości, od płci… Chrześcijanie mają być kimś jednym w Chrystusie. Rzetelne, bezpośrednie, zgodne z nauką Chrystusa, którą wiele lat po napisaniu Listu do Galatów Jan Ewangelista zawrze w pięknych słowach swojego dzieła – „aby wszyscy stanowili jedno, jak Ty, Ojcze, we Mnie, a Ja w Tobie”.

Dlaczego od bez mała dwóch tysięcy lat wcielenie tych słów w życie sprawia nam tak wielką trudność?

 

Komentarz do Ewangelii

Rozpoznanie w Jezusie Mesjasza – zapowiedź męki Jezusa – wezwanie do naśladowania. W takiej sekwencji Łukasz ukazuje nam treści wydarzeń, które pozostali synoptycy, Mateusz i Marek, umiejscowią w okolicach Cezarei Filipowej. Łukasz milczy na temat dokładnego miejsca tych wydarzeń (być może wciąż dzieje się to w „okolicach miasta, zwanego Betsaidą”, na co Łukasz wskazuje w 9,10). Wydaje się, że modlitwa Jezusa, rozpoczynająca fragment Ewangelii czytany w liturgii, jest dla ewangelisty ważniejsza – modlitwa staje się bezpośrednim „miejscem” następujących tutaj treści teologicznych.

Dzisiaj – gdy rozpoznanie Mesjasza już się dokonało i gdy zapowiadana męka została wypełniona – pozostaje element naśladowania: „Jeśli ktoś chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia bierze krzyż swój i niech Mnie naśladuje. Bo kto chce zachować swoje życie, straci je, a kto straci swe życie z mego powodu, ten je zachowa”. Trudna jest ta mowa. Czy możliwa do wykonania?

Ewangelię słyszymy, gdy wciąż w liturgii słowa odbija się echo drugiego czytania z Listu do Galatów, gdzie mowa była o jedności w Chrystusie. Drugie czytanie każe nam patrzeć na naśladowanie Jezusa Chrystusa jako na trwanie w Nim we wspólnocie jedności. Teraz jest już nieco łatwiej.

List do Galatów pomaga nam raz jeszcze. „Co do mnie – pisze na innym miejscu Paweł – nie daj Boże, bym się miał chlubić z czego innego, jak tylko z krzyża Pana naszego Jezusa Chrystusa, dzięki któremu świat stał się ukrzyżowany dla mnie, a ja dla świata”. Czyli naśladowanie Chrystusa jest jednak możliwe…


Bóg podpowiada

Mesjasz. Kim był? Kim jest?

Żydzi byli wychyleni ku jutru. Ich święta Księga wskazywała, że złoty wiek ludzkości nadejdzie z przyszłości. Przyprowadzi go ze sobą istota opatrznościowa, ktoś wyjątkowy. Nadludzki. Odmienny od wszystkich opatrznościowych mężów, którzy kiedykolwiek żyli, a byli królami, wodzami, prorokami. Miał to być Pomazaniec Boży, po hebrajsku zwany Masiah, po grecku Christos. Tajemniczy wybrany, którego niejasną postać składano kawałek po kawałku w całość ze starotestamentalnych proroctw. Mesjasz miał być namaszczony i przysłany przez Najwyższego. Trudno było wtedy powiedzieć, czy będzie człowiekiem, czy duchem. Jakby „Syn Człowieczy” – podpowiada Biblia i wręcza kartę z rysopisem. Za czasów Jezusa uderzała żarliwość oczekiwania na Mesjasza. Odnotowują to nawet Ewangelie. Czytamy u św. Jana: Żydzi wysłali do (Jana Chrzciciela) z Jerozolimy kapłanów i lewitów z zapytaniem: „Kto ty jesteś?” czy ty jesteś Mesjaszem. Czy ty jesteś Tym, który ma przyjść, czy też innego mamy oczekiwać? – kieruje Jan pytanie pełne niepokoju i niepewności zwracając się do Jezusa. Powraca ono, gdy Jezus przechadzał się w świątyni, w portyku Salomona. Otoczyli Go Żydzi i mówili do Niego: Dokąd będziesz trzymał nas w niepewności? Jeśli jesteś Mesjaszem, powiedz nam otwarcie” – powiadają.

Faktem jest, że Mesjasz był bardziej oczekiwany wśród ludu niż pośród faryzeuszów i saduceuszów. Jego czas królowania miał być krótki, jedni byli zdania, że będzie panował 60 lat, drudzy 1000 lat, jeszcze inni, że przez całą wieczność.

Na podstawie doświadczenia historycznego oraz instytucji religijnych Mesjasz jawił się Żydom w kilku wersjach: jako król lub najwyższy kapłan, albo prorok. Jako król, zdobywca, miał przyjść z mieczem mściciela w dłoni i zbrojnie pokonać siły zła. Jako mądry władca, który zaprowadzi na ziemi rządy sprawiedliwości i pokoju. Towarzyszyły temu różnorodne, wykluczające się poglądy. Era mesjańska będzie erą szczęścia albo czasem chwały ale tylko Izraela – który będzie panem i sędzią wszystkich narodów lub rządami sprawiedliwości Bożej ogarniającej wszystkich ludzi.

Była też, płynąca o wiele bardziej nikłym nurtem, tradycja Mesjasza cierpiącego – obecna w psalmach, w księgach Izajasza, Jeremiasza. Wybawca był inny niż obiegowe obrazy. Wzgardzony i odepchnięty przez ludzi. Mąż boleści, oswojony z cierpieniem... wzgardzony, że mieliśmy Go za nic... Jak baranek na rzeź prowadzony...

Jezus był tym, który zburzył oczekiwania i gotowe schematy. Odpolitycznił pojęcie wybawiciela. Ukazał, że Mesjasz przyszedł, aby jako Zmartwychwstały wyzwolić ludzi od wszelkich uzależnień, zniewoleń, które powoduje grzech i szatan, od śmierci. Odsłonił, że podstawowym atrybutem Boga jest miłość.

Pytanie Jezusa: Za kogo ludzie uważają Syna Człowieczego? od tamtego popołudnia pod Cezareą Filipową bezustannie powraca. Jest zawsze aktualne. Staje przed każdym człowiekiem. Często, wielekroć. Jest pytaniem do wszystkich, aż do końca czasów. Chrystus bowiem w Ewangelii prowadzi z każdym ustawiczny dialog.

Od danej odpowiedzi na Jego pytanie zależy moje teraz, moja wieczność. Jeśli z przekonaniem odpowiadam Jezusowi razem z Piotrem: „Tyś jest Mesjasz Boży”, winienem ponadto pamiętać, że od poznania w Nim Boga do pokochania Go jest daleko.

Gdy angielskiego dziennikarza Malcolma Muggeridge pytano, co sądzi o Chrystusie, ten odpowiedział, „ja raczej odczuwam potrzebę, aby zapytać się: co On o mnie sądzi?”

Wiesław Niewęgłowski


Za kogo uważasz Chrystusa?

Po okresie wielkanocnym wracamy w liturgii do systematycznej lektury Ewangelii Łukaszowej. Pytanie, jakie Jezus stawia dziś swoim uczniom, ma fundamentalne znaczenie. Jezus wchodzi w dialog z nimi w bardzo rozważny sposób. Najpierw prosi ich, by głośno wyrazili to, „co ludzie mówią”, a więc także, by jasno zdali sobie z tego sprawę. Chodzi o coś w rodzaju przeglądu plotek na Jego temat. A plotki dotyczące Jezusa są różne. Nikt z postronnych słuchaczy raczej nie neguje Jego nadzwyczajności, niezwykłej mocy Jego nauczania i Jego fascynującej osobowości, która przyciąga ciekawskich i rozpala ich wyobraźnię. I dlatego pojawiają się porównania do Jana Chrzciciela lub też do Eliasza, który w starotestamentalnej Księdze Syracha został nazwany „prorokiem jak ogień”, którego słowo płonęło jak pochodnia. W zasadzie takie określenia można by uznać za znakomite komplementy i wyraz prawdziwego szacunku ze strony tłumów. Skierowane do uczniów pytanie Jezusa nie jest jednak czymś w rodzaju sondażu poparcia czy popularności. Jezus raczej przygotowuje grunt pod bardzo osobiste pytanie, które kieruje już bezpośrednio do każdego, który podąża za Nim: „A ty, za kogo Mnie uważasz?”

To pytanie się nie przedawnia. Każdy wierzący musi na nie odpowiedzieć, i to nie tylko jednorazowo. Raczej musi być ono weryfikowane wielokrotnie w ciągu życia. Także ze względu na to, że uznanie Jezusa za Mesjasza Bożego, czyli przyjęcie Go jako osobistego Zbawcę i Pana, wiąże się z tym, że jest się gotowym podzielić Jego los. Mówiąc o tym swoim uczniom, Jezus zachowuje się zupełnie inaczej, niż zazwyczaj czynią to politycy i ludzie wpływowi, którzy mają tendencję do ukrywania przed swoimi zwolennikami problemów i trudów, zachwalając raczej korzyści i zaszczyty. Jezus jasno pokazuje, że kto decyduje się na kroczenie wraz z Nim, musi się przygotować na coś, co przez niewierzące otoczenie będzie określone jako tracenie życia. Przejście z Nim przez tę fazę tracenia prowadzi jednak ku ocaleniu, zachowaniu na zawsze tego, co najcenniejsze. Może to jest właśnie ten moment w moim życiu, kiedy powinienem sobie z całą powagą, na nowo zadać to pytanie: Kim jest dla mnie Jezus Chrystus?

Ks. Marian Machinek MSF

 

Umieć stracić życie

Czego ludzie nie robią, aby zachować życie. Cała medycyna służy temu jednemu celowi. Zachować, ocalić życie. Obserwując ludzi, można dojść do wniosku, że celem wszystkich ich zabiegów jest właśnie ocalenie życia, byle jak najdłużej, byle jak najwięcej na ziemi przeżyć, zobaczyć, użyć. Każda świadomość utraty życia niesie gorycz i wypełnia serce cierpieniem. Tymczasem Jezus staje dziś przed nami i powiada: „Kto straci życie z mego powodu, zachowa je”. Paradoks Ewangelii. Trzeba umieć stracić, by zachować. To tak jak z ratowaniem mleka w dziurawym dzbanku. Życie to mleko, a doczesność to dzbanek. On jest dziurawy i tej dziury nie da się załatać. Mleko cieknie minuta po minucie. Biada temu, kto celem życia uczynił załatanie dziury. Natrudzi się wielce, aż nadejdzie chwila, w której ostatnia kropla mleka opuści dzbanek i wsiąknie w ziemię.

Jest jedna mądra rada. Trzeba tak ustawić tę swoją doczesność, by mleko przelać do innego niedziurawego dzbanka. Tym dzbanem jest nasz Mistrz z Nazaretu. On Zmartwychwstały nie należy do doczesności, a więc już nie podlega prawu przemijania. Jeżeli zgodzę się na to, by me życie płynęło dla Niego, to kiedy nadejdzie godzina całkowitego rozpadu mojego dzbanka, z radością odkryję, że życie moje jest zachowane, że ani jedna jego kropla nie została zmarnowana.

Dziś Ewangelia stawia nam pytanie: Czy umiem tracić życie z powodu Chrystusa? Czy umiem tracić życie – godzina po godzinie, dzień po dniu, rok po roku – dla Chrystusa? Jest to jedyna droga ocalenia własnego życia. To duża sztuka żyć dla Kogoś, żyć dla Jezusa, a kto ją opanował, jest świadom sukcesu każdej godziny, każdej minuty, jest świadom „zachowania życia”. Świat chce ocalić życie. Czy celem naszych zabiegów nie jest to samo? Czy nie zmierzamy do wykorzystania życia wyłącznie dla siebie? Jeżeli tak, to popełniamy poważny błąd. Zabiegając o ocalenie życia, stracimy je.

Nie naśladujmy świata. Miejmy odwagę iść pod prąd ludzkich opinii i starajmy się o opanowanie mądrego tracenia życia dla Chrystusa. Traćmy przez pracę, przez cierpienie, przez klęski, przez zmęczenie dla Niego. Traćmy przez radość, przez modlitwę i odpoczynek dla Niego. Przelewajmy to swoje życie, jak mleko z dziurawego dzbanka, w Jego ręce. On zbierze wszystko i ocali. Tylko w Jego rękach wszystko zyskuje sens i wszystko może być zachowane. Tracić życie dla Chrystusa to wielka mądrość.

Ks. Edward Staniek


MYŚL  TYGODNIA

Wielkie sprawy dojrzewają powoli.