|
19 października 2025 – XXIX Niedziela Zwykła |
Na kartach Pięcioksięgu widać, jaką ochroną cieszyły się wdowy w starożytnym Izraelu. Nie miały oparcia, dlatego potrzebowały opieki od innych. Wdowa z dzisiejszej Jezusowej przypowieści naprzykrza się sędziemu, gdyż potrzebuje obrony. Sama nie da sobie rady. I to jest sedno naszej relacji z Bogiem: sami nie damy rady. Dlatego mamy Go prosić, wołać do Niego, niekiedy krzyczeć. Bo jesteśmy jak ta wdowa – aby żyć naprawdę, potrzebujemy Bożej łaski i obrony. Najpierw jednak musimy się do tej potrzeby przyznać. Stanięcie w prawdzie o naszej kruchości i niesamowystarczalności otwiera drogę ku odnowie całego naszego życia. Komentarz do pierwszego czytania Opis bitwy Izraelitów z Amalekitami ma miejsce zaraz po ich wyjściu z Egiptu, nad oazą Refidim. Amalekici, potomkowie Ezawa, uważani byli za tradycyjnych wrogów Narodu Wybranego. Mojżesz na wzór głównodowodzącego, wyprawia się na szczyt góry, skąd zamierza wspierać swoje wojska modlitwą. Idzie tam z „laską Boga”, która w innym miejscu Księgi nazwana zostanie sztandarem. W tradycji wojskowej sztandar stanowi symbol tożsamości, wierności i historycznych dokonań konkretnej formacji, wpływa na wzrost morale żołnierzy na polu walki, a jego utrata grozi rozformowaniem jednostki. Z dzisiejszego fragmentu Księgi Wyjścia wynika, że owa modlitwa i niezmordowanie (hebr. emunah) uniesione w górę ręce Mojżesza, decydują o sukcesie Izraelitów w boju. Już w III w. po Chrystusie, Wiktoryn z Poetovium, biskup, dostrzegł w tym starotestamentalnym obrazie typ Chrystusa-oranta na krzyżu. W tym kontekście szczególnie ciekawy wydaje się być kamień, na którym zasiada zmęczony prorok by dopełnił się triumfu oddziałów Jozuego. Być może i dziś błogosławiący z krzyża Chrystus potrzebuje takiego oparcia, aby mogło dokonać się nasze pełne zwycięstwo nad wojskami nieprzyjaciela? Kiedy mówimy o skale, to w świetle Nowego Testamentu jakby mimowolnie przychodzi nam na myśl postać św. Piotra i obietnica jaką usłyszał od Jezusa: „Otóż i Ja tobie powiadam: Ty jesteś Piotr [czyli Skała], i na tej Skale zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą”. Starajmy się zatem pośród wielu zarzutów płynących w stronę Kościoła, patrzeć na niego jak na miejsce, na którym w sposób pewny oparł się zwycięski sztandar Bożego Ludu – krzyż Jezusa Chrystusa.
Komentarz do drugiego czytania Dzisiejszy fragment 2 Listu św. Pawła do Tymoteusza stanowi zbiór ostatnich wskazówek jakie kieruje on do swojego młodego współpracownika. Napomina go, by zachował wiarę i naukę otrzymaną od dzieciństwa (gr. brephous), co tłumaczyć możemy dosłownie jako moment na chwile po jego narodzeniu, a nawet okres prenatalny. Tymoteusz, biskup, syn greckiego poganina i Żydówki Eunice, urodzony w ok. 17 roku po Chrystusie, siłą rzeczy mógł zatem słuchać od swych najmłodszych lat wyłącznie tych treści Słowa Bożego, które dziś wchodzą w skład Starego Testamentu. Od jakiegoś czasu w świecie nauki i kultury coraz popularniejszy staje się nurt krytycyzmu wobec treści natchnionych ksiąg, zwłaszcza tych poprzedzających ewangelie. W 1954 roku, na chwilę przed swoją śmiercią, Albert Einstein pisał do filozofa Ericka Gutkinda: „Słowo Bóg jest dla mnie niczym więcej niż wyrazem i wytworem ludzkiej słabości, a Biblia zbiorem dostojnych, ale jednak prymitywnych legend. […] Religia żydowska, podobnie jak pozostałe, jest dla mnie wcieleniem najbardziej dziecinnych przesądów”. Wsłuchując się w omawiany fragment Listu do Tymoteusza przypominajmy sobie wszystkie te sytuacje, w których Słowo Boże okazało się żywe i skuteczne, pomagając zmieniać na lepsze życie konkretnych ludzi. Podążając za św. Pawłem, Kościół niezależnie od współczesnych tendencji ideowych, nie przestaje doceniać wartości Starego Testamentu, nauczając, że: „[…] korzenie chrześcijaństwa znajdują się w Starym Testamencie i chrześcijaństwo zawsze czerpie pokarm z tych korzeni. Dlatego zdrowa nauka chrześcijańska zawsze odrzucała wszelkie odradzające się formy marcjonizmu, który na różne sposoby przeciwstawia Stary Testament Nowemu”.
W
omawianym fragmencie Łukaszowej Ewangelii Jezus dokonuje zdecydowanego
skontrastowania obrazu swojego Ojca z postacią niesprawiedliwego sędziego.
Obserwacji tej dopełnia często w naszym myśleniu o Bogu druga z sześciu
głównych prawd wiary. Mówi ona, że: „jest [On] Sędzią sprawiedliwym, który
za dobro wynagradza, a za zło karze”. Choć z formuły tej wnioskujemy o Bożej
sprawiedliwości, to nasuwa nam ona jednocześnie na myśl przekonanie, że jest
to sprawiedliwość bezduszna, oparta na matematycznym procedowaniu naszych
dobrych i złych uczynków. Tymczasem Pan, w pełni danego nam objawienia, jawi
się jako źródło ładu, w którym dobro ma sens, a zło konsekwencje. Ta
perspektywa zakorzeniona jest w Jego ojcowskiej trosce – choć nie pomija On
naszych win, to jednak daje możliwość powrotu i czyni wszystko abyśmy tę
drogę wybrali i byli na niej wytrwali. Czy Pan Bóg słucha naszych modlitw? Dzisiejsza liturgia słowa przekonuje nas, że tak; że zawsze, w każdym czasie i w każdej sytuacji powinniśmy się modlić i nie ustawać. Z poszczególnych czytań wyłaniają się jakże wymowne obrazy: 1) Uboga wdowa, samotna, pozbawiona opieki, wyrzucona na margines społeczeństwa. Szukając obrony przed nękającym ją przeciwnikiem, zdecydowała się zwrócić o pomoc do sędziego. Ten, mimo że był człowiekiem niegodziwym, że „Boga się nie bał i nie liczył się z ludźmi”, miał władzę jej pomóc. Dlatego, nie zważając na to, jakim jest człowiekiem, dzień w dzień przychodziła do niego, prosząc o obronę. I została wysłuchana. Jaka stąd dla nas nauka? Mamy być w swoich modlitwach tak wytrwali jak owa wdowa. W o ile lepszej jednak niż ona jesteśmy sytuacji. Nie zwracamy się bowiem do niesprawiedliwego sędziego, ale do miłującego Ojca, który czuwa nad naszym życiem i chce nas wziąć w obronę, jeśli tylko dniem i nocą będziemy z wiarą wołać do Niego.
3) Na górze, obok Mojżesza, stają Aaron i Chur. Widzą, że kiedy opuszcza swoje zdrętwiałe ręce, Izraelici przegrywają w walce. Podtrzymują je więc aż do zachodu słońca, aż do zwycięstwa. Mojżesz już nie modli się sam. Są przy nim ludzie, którzy razem z nim, tym samym głosem, w tej samej sprawie zanoszą prośby do Boga. I następna nauka: dobrze jest modlić się we wspólnocie, w której można się wzajemnie wspierać i podnosić. Pan Jezus pozostawił nam w Ewangelii piękną obietnicę: „Jeśli dwaj z was na ziemi zgodnie o coś prosić będą, to wszystkiego użyczy im mój Ojciec, który jest w niebie. Bo gdzie są dwaj albo trzej zebrani w imię moje, tam jestem pośród nich”. Przypisał w ten sposób zgodnej modlitwie wspólnoty (nawet dwojga osób) niesamowitą moc. Ale – powie ktoś – przecież Pan Bóg nie zawsze wysłuchuje naszych modlitw. Św. Jan odpowiada na to: „Wysłuchuje On wszystkich naszych próśb zgodnych z Jego wolą”. A ks. Jan Twardowski dodaje: „Nieprawdopodobna jest świadomość, że jest nade mną Ktoś mądrzejszy i że ten Ktoś mi dobrze życzy”. Z pewnością niejednemu, zwłaszcza wobec różnych życiowych tragedii, trudno jest w to uwierzyć. A tymczasem tak właśnie jest. Nikt mi tak dobrze nie życzy jak Pan Bóg – On, który widzi całość: mój początek, koniec i całą moją wieczność; który strzeże, jak śpiewamy w dzisiejszym Psalmie, mego „wyjścia i przyjścia teraz i po wszystkie czasy”. Ja natomiast widzę tylko maleńki wycinek mojego „tu i teraz”. Nie trzeba zatem bać się Bożej woli, należy raczej bać się własnej samowoli, tego, że widząc mało, mogę sobie bardzo skomplikować życie, a życie to nie tylko to, co widać tutaj, ale przede wszystkim to, czego nie widać, co jest po drugiej stronie. Dlatego też, czy to w XIII wieku przed Chrystusem, czy w XXI wieku po Chrystusie, Pan Bóg tak samo interesuje się ludzkim losem. Oczekuje tylko, abyśmy z wiarą podnieśli do Niego ręce jak Mojżesz. „Czy jednak Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?”. Jak się modlić?
Dzisiejsze pouczenie Jezusa o modlitwie jest proste: zawsze trzeba się modlić i nigdy nie ustawać. „Zawsze” i „nigdy” wskazują na coś fundamentalnego: modlitwa powinna towarzyszyć życiu niezależnie od sytuacji, w jakiej się człowiek znajduje, nastroju, ilości zajęć. Pełen poczucia samowystarczalności i pogardy dla innych sędzia z przypowieści Jezusa nie jest oczywiście jakimś symbolem Boga. Punkt ciężkości tej historii spoczywa na postawie prześladowanej przez kogoś wdowy. Zdaje się ona kołatać bezskutecznie. Przeżywa jedno rozczarowanie za drugim, a mimo to nie rezygnuje, nie przestaje przychodzić ze swoją beznadziejną sytuacją do sędziego, który ostatecznie spełnia jej prośbę. Modlić się zawsze i nigdy nie ustawać – to trwać w przekonaniu, że cokolwiek się wydarza, Bóg mnie nie zostawi i dlatego kontakt z Nim na modlitwie jest w każdej sytuacji niezbędną gwarancją mojego przetrwania. Fragment Jezusowego pouczenia kończy się pytaniem, które brzmi dramatycznie. Może ono dotyczyć końca dziejów, może jednak także dotyczyć kresu moich osobistych dziejów: czy kiedy przyjdzie mój czas, przychodzący Syn człowieczy znajdzie mnie jako modlącego się z wiarą swojego ucznia, mimo wszelkich rozczarowań i przeciwności?
Księga Mądrości Prawie każdy człowiek chciałby być mądry, niewielu jednak chce się tej mądrości uczyć. Z tych zaś, którzy rzeczywiście chcą i wiedzą, że bez mądrości szczęścia posiąść nie można, wielu nie zawsze wie, gdzie mądrości należy szukać. Studiują setki dzieł, przez lata słuchają wykładów, referatów, przemówień, dyskutują, a zapominają o jednej jedynej księdze, która zasługuje na miano księgi mądrości – o Biblii. Dziś św. Paweł przypomina nam o niej, pisząc do Tymoteusza: „Od lat niemowlęcych znasz Pisma święte, które mogą cię nauczyć mądrości”. Warto więc zbadać, jak wygląda mój stosunek do Biblii. A zatem, czy Biblia, a przynajmniej Nowy Testament jest w naszym domu? Jeśli nie ma, to znaczy, że brak w naszym mieszkaniu najcenniejszej księgi świata, największego ze skarbów. Jeżeli jest, to gdzie się znajduje? W zasięgu naszej ręki, czy może leży głęboko w szafie jako zapomniany podarek od Pierwszej Komunii Świętej? Kiedy ostatni raz czytałem Pismo Święte? Tydzień, miesiąc, rok, może wiele lat temu, a może nigdy? W Bibliotece Jagiellońskiej spotkałem asystenta fizyki. Kilkakrotnie widziałem go z Biblią w ręku. Pytam, czy ma zamiar zmienić kierunek studiów? „Nie. W publikacjach z fizyki poszerzam swoją wiedzę, a w czytaniu Biblii – mądrość.” Czy pan ma czas na czytanie Biblii? – pytam dalej. Zastanowił się chwilę i rzekł: „Myślę, że tylko niemądry nie ma czasu na zdobywanie mądrości”. Tych, którzy zdecydują się na otwarcie Biblii, księgi mądrości, zachęcam do przeczytania niewielkiej książeczki Romana Brandstettera „Krąg Biblijny”. Lektura tej pozycji pomoże w zrozumieniu prawdy, że Biblia to ocean mądrości. Przytoczę testament, jaki autorowi tej książeczki pozostawił jego dziadek, który w 1928 roku, na kilka dni przed śmiercią, tak do niego mówił: „Będziesz Biblię nieustannie czytał. Będziesz ją kochał więcej niż rodziców... Więcej niż mnie... Nigdy się z nią nie rozstaniesz... A gdy zestarzejesz się, dojdziesz do przekonania, że wszystkie książki, jakie przeczytałeś w życiu, są tylko nieudolnym komentarzem do tej jednej Księgi”. W poszukiwaniu mądrości należy sięgnąć do samego jej źródła, do księgi, której autorem jest najwyższa Mądrość – sam Bóg. Ks. Edward Staniek MYŚL TYGODNIA Wszyscy więc – bogaci i biedni – powinni zorientować swoje życie na wolę Bożą. Bo to jedyny sposób uniknięcia klęski i dopuszczenia do wiecznej wspólnoty z Bogiem. |