|
|
|
9 listopada 2025 – Rocznica Poświęcenia Bazyliki Laterańskiej |
|
Oczyśćmy serca z handlu Zauważmy, że Pan Jezus nie wyrzucił ze świątyni, ani źle ubranych, ani nieumytych, ani dzieci przeszkadzających w modlitwie, ani źle przyklękających, ani fałszujących śpiew. Wyrzucił tylko handlujących. I pomyślmy, jak wiele jest handlowania w naszej relacji z Bogiem. Jak wiele jest w ogóle handlowania w naszych sercach, które są z natury Bożą świątynią. Ciągle chcemy dostać „coś za coś”. Ciągle dajemy, ale z oczekiwaniem, że zostanie nam odpłacone. Nasze kościoły konsekrujemy, czyli poświęcamy. A poświęcić coś, znaczy dać bez zapłaty. Czy moje serce też jest świątynią poświęconą? Czy też może raczej świątynią dla Boga, ale uczynioną po to, by Bóg coś dał? O. Mieczysław Łusiak SJ
Komentarz do pierwszego czytania Ezechiel, prorok sponiewieranego narodu w niewoli babilońskiej, przekazuje braciom wygnańcom Bożą obietnicę powstania nowej Świątyni, przyszłej chwały Izraela. Zniszczonej zresztą powtórnie, podobnie za grzechy przyszłych pokoleń. Jest to także daleka zapowiedź Kościoła, w którym Chrystus jako jego Głowa, jest źródłem wody żywej. Ten właśnie obraz wody wypływającej ze świątyni symbolizuje kościoły, zalążek królestwa Bożego na ziemi. To, dlatego Nieprzyjaciel robi wszystko, aby nie dopuścić do jego rozwoju. Stąd i prześladowania na całym świecie. To liturgiczne czytanie mówi nam wiele o naszym Bogu. Bóg, który dopuszcza na swój lud bolesne konsekwencje jego świadomych grzesznych decyzji, jednocześnie też nikogo nie przekreśla. Mało tego, przedstawia radosną wizję przyszłości świata, która czeka na realizację. Przyzwyczailiśmy się do tego, tak przez analogię do kiedyś licznych pokoleń Izraela, że mamy zagwarantowany dostęp do świątyni – kościoła. A przecież, boleśnie przekonaliśmy się przed paru laty podczas pandemii, że możemy utracić wolność sprawowania kultu. Może więc lepiej jest pracować nad własnym nawróceniem i odbudową świątyni Ducha Świętego w naszych sercach zgodnie ze słowami Chrystusa: „Szukajcie najpierw Królestwa Bożego i sprawiedliwości Jego, a wszystko inne będzie wam dodane”.
Komentarz do drugiego czytania Choć święty Paweł napisał ten List prawie dwa tysiące lat temu, to czytając go dziś możemy odnieść wrażenie, jakby został on wysłany do nas wczoraj, tak jest aktualny. Przez minione wieki kościół przechodził przez niejedną burzę i trzęsienie ziemi. Kolejne sobory reperowały pęknięcia, wzmacniały budowlę, odkrywały zakryte czasami piękne malowidła jakimi są Miłość i Mądrość swojego Stwórcy. Tak powstawał gmach teologii fundamentalnej, nadrzędnej w prawie nad wszelkimi innymi zaleceniami czy instrukcjami. Przyświecała zawsze temu podstawowa prawda, której jakby syntezą jest właśnie ten fragment Listu do Koryntian: fundamentem Kościoła jest sam Chrystus i Jego nauka, my zaś tworzymy jego świątynną budowlę. Tam, gdzie Syn, tam i Ojciec. A gdzie Ojciec i Syn, tam Duch Święty. Żyjemy więc jakby w dwóch przenikających się przestrzeniach: osobistej i wspólnotowej. Gdy jesteśmy w stanie łaski uświęcającej, sami jesteśmy świątynią. Gdy grzeszymy, to ją bezcześcimy. Żyjąc zaś we wspólnocie Dzieci Bożych, zaczynie Królestwa Bożego, ponosimy także odpowiedzialność za Nasz Dom – Kościół, każdy według powierzonych mu funkcji. Jeżeli więc, ktoś chce podkopywać jego Fundament – Chrystusa, to ponosi także podwójną odpowiedzialność: za gorszenie maluczkich i za niszczenie Świątyni Boga. Jeśli nie ma w kimś bojaźni Bożej, tego i w końcu zniszczy sam Bóg.
Komentarz do Ewangelii Nieszczęście biblijnego Izraela pochodziło od jego władców. Wbrew zakazowi Prawa brali za żony także kobiety z pogańskich krajów. Sprowadzały one ze sobą swoich kapłanów i magów doprowadzając do bałwochwalstwa w Świątyni Jerozolimskiej. Ten brak czystości kultu jedynego Boga był powodem korupcji Prawa i desakralizacji Świątyni. Chrystus – Syn Boży, nie mógł obojętnie patrzeć na postępującą degradację świętości Domu swego Ojca. Uniesiony świętym gniewem rozpędził to środowisko handlarzy, bankierów i pośrednio napomniał opiekunów Świątyni. Trzeba bowiem wiedzieć, że „świątynia”, a także ci zarządzający jej finansami, czerpali zyski z tego procederu. Chrystus, mówiąc o trzech dniach odbudowy Świątyni, wiedział, że tylko Jego odkupieńcza, zbawcza śmierć może przywrócić blask jej chwały, którą tak wzniośle opisał święty Jan w Apokalipsie. Stosując mądrą zasadę ojca Cardijn’a: widzieć, ocenić i działać, możemy i my rozeznać, co dobrego i złego dzieje się w świątyniach naszych serc, w naszej wspólnotowej świątyni. Jakich mamy bożków? Czy nasza modlitwa to handel z Bogiem? Czy jeszcze Słowo Boże i Tradycja są sprawowane w czystej formie, czy zostały rozmyte obcymi wierze ideami i praktykami? Czy chcemy kolejnej klęski dziejowej, jak uczy nas historia biblijnego Izraela, bo może nasi przywódcy zawierzyli obcym bożkom i bezbożnym ideom? Nadzieję zmieniać w możliwość W świetle wiary stale aktualna pozostaje sprawa zmartwychwstania i życia wiecznego. Te pojęcia niestety nie należą do słownika naszych codziennych rozmów i dyskusji. Pozostają jednak ukryte głęboko w świadomości każdego wierzącego. Są szczególną mocą i źródłem nadziei w momentach trudnych, w chwilach doświadczenia niesprawiedliwości czy opuszczenia, bolesnych rozczarowań, chorób czy odejścia najbliższych.
Spośród całego otaczającego świata najbardziej oddziaływał na niego widok gór widocznych na horyzoncie: „Na podobieństwo przyszłości, odległość budziła w nim nadzieję; jego umęczone serce gotowe było łatwiej uwierzyć, że istnieje nieznany kraj, w którym kiedyś będzie mógł poznać nareszcie w pełni smak tego szczęścia, jakie przeczuwał tylko w swojej wieczornej kontemplacji; tajemny instynkt dokonywał reszty – nadzieję zmieniał w możliwość”. Musiał się pewnie zdobyć na wielki wysiłek ducha, by, pogodziwszy się z losem, nie dać się opanować rozpaczy. Przyszła jednak chwila straszna. Był to widok zakochanych, którzy przypadkowo przechodzili obok jego pustelni. Uczucia szalonego bólu i zazdrości tak zalały jego serce, że postanowił targnąć się na życie. Opamiętanie przyniósł widok krzyża, który pozostał po jego siostrze, i słowa, jakie do niego napisała: pamiętaj, kiedy go zobaczysz, że moim ostatnim pragnieniem było, byś żył i umarł jak dobry chrześcijanin. Kiedy oficer po skończonej rozmowie chciał uścisnąć dłoń trędowatego i zaproponował mu możliwość utrzymywania korespondencji, usłyszał szokującą odpowiedź: po co szukać ucieczki w złudzeniach? Nie wolno mi mieć innego towarzysza poza sobą samym, innego przyjaciela poza Bogiem. Autor opowiadania chyli głowę wobec takiej postawy trędowatego, „który przyjmując z odwagą i rezygnacją podwójny krzyż cierpienia i samotności, daje wspaniały przykład naszej płaczliwej epoce i jest bliski każdemu, kto za najgodniejszy wyraz nieszczęścia uważa nie skargi i żale, lecz milczenie. Milczenie, co czerpiąc soki żywotne z siły ducha, otwiera ramiona samotności i jedynie od Boga oczekuje zapłaty”. Zapłata to nie najlepsze słowo. Bóg przecież aż tak kocha, tak niezmiernie miłuje, że nie tyle powinniśmy mówić o zapłacie, ile o darze, nagrodzie, miłości, która wsypuje w zanadrza nasze miarę dobrą, utrzęsioną i opływającą we wszystko. Nie licząc i nie wypominając niczego, daje tyle, ile się zmieści. Ile zechcemy przyjąć, otwierając serce na Bożą hojność. Pamiętam, że w naszym ogrodzie rosła jabłoń, która rodziła ogromną ilość owoców. Rodzice, gdy pukał do naszych drzwi potrzebujący, nigdy nie odmierzali; dawali nie tyle, ile „potrzebował”, ale tyle, ile mógł „udźwignąć”, a na nasze pytające spojrzenia odpowiadali: podzieli się z innymi. Jezus w sporze z faryzeuszami na temat zmartwychwstania zapewnia, że Bóg obdarzy zbawionych nieśmiertelnością, podobieństwem do aniołów i dziecięctwem Bożym. Jesteśmy dziedzicami nieba – tej rzeczywistości, w której największym szczęściem jest sam Bóg udzielający się tym, którzy Go miłują. On w Jezusie Chrystusie już teraz największą nadzieję ludzkiego serca czyni możliwą. Gwarancją jest dla nas Jego zmartwychwstanie. Tadeusz Czakański Świątynia życia, świątynia Ducha Czym lub kim jesteśmy? Czy poza narządami wewnętrznymi mamy coś, co jest ważne i wartościowe? Słysząc takie pytania, po krótkim zastanowieniu odpowiemy – serce, później mózg, dopiero po głębszej refleksji dodamy – dusza. Czy ją widzimy, czujemy? A przecież to ona właśnie pełni w naszym organizmie najważniejszą rolę. To nią czujemy, kochamy, to w niej budujemy świątynię dla Boga.
Po chrzcie nasza dusza stała się świątynią Boga, w niej wielbimy i wychwalamy Pana, to naszą duszą śpiewamy Psalmy ku Chwale Boga. Święty Paweł mówi do nas wprost: „Czyż nie wiecie, żeście świątynią Boga i że Duch Boży mieszka w was? Jeżeli ktoś zniszczy świątynię Boga, tego zniszczy Bóg. Świątynia Boga jest świętą, a wy nią jesteście.” Zbezcześcić tę świątynię bardzo łatwo, przez nasze grzechy, przez złe słowa, emocje, czyny. Na szczęście mamy ekipę odbudowującą ze zgliszczy naszą świątynię – to konfesjonał i Spowiedź. Ewangelia dzisiejsza również nam opowiada o świątyni i jej odbudowie. Scena oburzenia Jezusa na tych, którzy w świątyni handlowali, jest zrozumiała dla nas; po latach edukacji wiemy i rozumiemy, co Chrystus miał na myśli, mówiąc „«Zburzcie tę świątynię, a Ja w trzech dniach wzniosę ją na nowo».” – to właśnie śmierć Jezusa równoznaczna jest ze zburzeniem, zaś odbudowa po trzech dniach to Jego Zmartwychwstanie. I na koniec pytanie: dlaczego świętujemy Poświęcenie Bazyliki Laterańskiej? Dlatego, że to nasza pierwsza parafia, pierwsza bazylika, w której zasiadali pierwsi papieże. Pamiętajmy, że wszyscy jesteśmy żywym domem Bożym, bowiem z nas, wiernych, składa się Chrystusowy Kościół, który jest – tak jak nasze ciało – świątynią życia, świątynią Ducha. Jezu Chryste, pomóż nam, abyśmy potrafili na miarę naszych możliwości uczestniczyć w Boskim planie zbawienia, tworząc wspólnie Ciało Chrystusowe, tworząc świątynię Ducha i świątynię życia. Piotr Blachowski
Sanktuarium ludzkiego wnętrza Tradycja utożsamiała jerozolimski plac świątynny z górą Moria, na której Abraham miał złożyć Bogu w ofierze swego syna Izaaka. Świątynię zbudował Salomon około 950 roku przed Chrystusem. Została zniszczona i zbezczeszczona przez Nabuchodonozora w 587 roku. W 538 roku uprowadzeni Żydzi wrócili do Jerozolimy i postanowili odbudować świątynię. Jednak miejsce najświętsze DEBIR pozostawało ponuro puste. Nie było Arki Przymierza. Król Antioch IV Epifanes w 167 roku znowu ją zbezcześcił, ustawiając w niej posąg Zeusa. Wybuchło powstanie machabejskie i świątynię oczyszczono. W 70 roku po Chrystusie świątynia została zburzona przez Tytusa. Cesarz Hadrian wzniósł na tym miejscu świątynię poświęconą Jupiterowi, a następnie miejsce to stało się wysypiskiem śmieci. Islamski władca Omar zbudował tam w roku 692 meczet.
Z czego oczyścić ludzkie istnienie? Najogólniej mówiąc, z kupczenia. Nie ma nic brudniejszego niż wykorzystywanie miłości, a gdy mamy do czynienia z miłością najpiękniejszą, wykorzystywanie jej staje się podłością. Czy byłeś kiedyś wykorzystany w swoich uczuciach? Czy ktoś wykorzystał twoją miłość i przyjaźń dla własnego interesu, udając miłość? To niezwykle przykre doświadczenie. Bóg mnie kocha, ale czy ja Go kocham, czy tylko wykorzystuję Jego miłość, by mieć korzyść zarówno z grzechu, jak i z Jego przebaczenia? Pewna kobieta opowiadała mi, jak to w młodości poznała mężczyznę, który okazywał jej ogromne zainteresowanie i wiarygodnie deklarował swoją miłość. Jego ujmujący sposób bycia, delikatność, czułość, zdolność do wysłuchiwania jej zwierzeń, kupiły jej przychylność i w końcu mu się oddała. Następnego dnia zadzwonił do niej mówiąc, że ją okłamał, bo chodziło tylko o zakład z przyjaciółmi. Zdrętwiała, trzymając słuchawkę w dłoni przy uchu. Założył się o dość pokaźną sumę z kolegami, że uda mu się ją zdobyć. Kiedy już to się stało, odebrał nagrodę i odszedł. Zapewne nie ona jedna miała do czynienia z taką podłością. Ale czy nie zdarzają się ludziom takie historie z Bogiem? Korzyść grzechu jawi się niejednemu jako coś cenniejszego niż miłość Boga. Ileż modlitw zanoszonych do Niego brzmi ujmująco i czarująco, skrywając jakby za zasłoną autentyczne umiłowanie korzyści grzechu? Miłość jest ranliwa – to znaczy bezbronna, jak mawiał Jean Vanier. O. Augustyn Pelanowski OSPE
Zbawienne ofiary Jest taki dowcip: Świerszcz i biedronka zadomowili się na dłuższy czas w kościele. Świerszcz, chociaż sam muzykalny, narzeka na ciągły hałas, dzwonienie, granie, śpiewanie. Mówi, że to nie dla niego i że ma zamiar się wyprowadzić. Biedronka przeciwnie, wydaje się być bardzo zadowolona. Mówi, że ma dużo spokoju i od jakiegoś czasu nikt jej nie przeszkadza. – A gdzie się usadowiłaś, pyta świerszcz. – W skarbonce, odpowiedziała biedronka. Dowcip ten nie jest pewnie do końca sprawiedliwy. Można by przytoczyć wiele dowodów na to, że w kościelnych skarbonkach takiej wielkiej ciszy pewnie nie ma, ale problem istnieje. Gdybyśmy dzisiaj, po dwóch tysiącach lat urzeczywistniania chrześcijaństwa, usiedli sobie, tak jak niegdyś Jezus, naprzeciw jakiejś parafialnej skarbony albo nieco odważniej spojrzeli na niedzielną tacę, mielibyśmy bardzo podobne do Chrystusa skojarzenia. Z tą może różnicą, że dzisiejsi „bogaci” nie wrzucają już „wiele” i nie zawsze wrzucają cokolwiek, natomiast „ubogie wdowy” wrzucają zawsze, i zawsze „ze swego niedostatku”. Mimo pojawiających się od czasu do czasu autentycznych sponsorów, ewangeliczny wdowi grosz jest jeszcze ciągle głównym źródłem utrzymania Kościoła. Ale ten wdowi grosz, jako swoisty archetyp myślowy, stał się także punktem odniesienia do refleksji nad istotą ofiary oraz symbolem tego, co zwykliśmy nazywać realizowaniem siebie poprzez bezinteresowny dar z siebie. Ktoś powiedział, że tak naprawdę posiadamy tylko to, co jesteśmy w stanie ofiarować innym, i że na sąd Boży po śmierci będziemy mogli zabrać ze sobą tylko to, co podczas ziemskiego życia potrafiliśmy sensownie rozdać. „Ofiara – pisał Alfons Gratry – jest umiejętnością życia: kto nie umie się poświęcać, nie umie żyć. Ofiara z życia obecnego, częściowego i przemijającego, jest warunkiem koniecznym życia pełnego i wiecznego”. Ale ofiara jest także świadectwem wiary. Już za czasów Eliasza dowiodła tego inna, także biedna wdowa w Sarepcie Sydońskiej. Była poganką, ale uznała, że z prorokiem Boga Izraela należy się podzielić nawet wtedy, gdy ma się do dyspozycji już tylko „garść mąki w dzbanie i trochę oliwy w baryłce”. Zawierzyła „obietnicy, którą Pan wypowiedział przez Eliasza”, że obdarowujących obdarowuje Bóg. I nie zawiodła się. Słusznie powiedział kiedyś niemiecki teolog Karl Barth, że właściwie pojęta i szczerze realizowana ofiara jest „demonstracją ku czci Boga”. A francuski rekolekcjonista Ludwik Evely wyraził przekonanie, że „ofiarowanie oznacza takie powiązanie z Bogiem, że powierza mu się to, co ma się najdroższego, aby wszystko to, co kochamy, znajdowało się pod tą samą opieką i w tym samym miejscu”. W świetle ekonomii zbawienia ofiara, zwłaszcza gdy wypływa z motywacji religijnej, jest najbardziej sensowną lokatą kapitału. A wszystko to stało się możliwe dzięki zbawczej ofierze Jezusa Chrystusa, który „raz jeden był ofiarowany dla zgładzenia grzechów wielu”. Teologia mówi tu o ekspiacyjnej wartości ofiary. Tak pojęta ofiara jest formą zadośćuczynienia, zastąpienia swoją ofiarą ofiary kogoś, kto z określonych powodów byłby do niej bardziej zobowiązany. Zupełnie niewinny Chrystus składa w ofierze samego siebie, aby ratować winnych ludzi. Trochę podobny charakter mają ofiary „biednych wdów”, gdy naprawiają skutki pazerności bogatych. Można oczywiście dyskutować, czy to sprawiedliwe. Nie ulega jednak wątpliwości, że są to ofiary ze wszech miar sensowne. Ostatecznie to one tak naprawdę odmieniają oblicze ziemi. A przede wszystkim zmieniają samych ofiarodawców. Wydaje się, że dobrze rozumiał to idący w stronę chrześcijaństwa Albert Camus: „Czym zatem kształtuje się człowieka, jeżeli nie ofiarą?”. Podobne spostrzeżenia miał nasz poeta Cyprian Norwid. Uważał, że każdej głębszej myśli i patriotyzmu, i prawdziwego chrześcijaństwa „uczyć się trzeba ciągłymi ofiary”. Najlepiej tak jak Jezus Chrystus – „przez ofiarę z samego siebie”. Ks. Antoni Dunajski MYŚL TYGODNIA
|